Mija powoli dziwna zima. W naszym ogrodzie kwitną już przebiśniegi, inne cebulki powytykały czerwone noski z ziemi. Skołowane sikorki i inne wróble ciągle odwiedzają karmnik, ale ćwierkają już zupełnie wiosennie.
Nie będzie w tym roku roztopów, ale ziemia, nie zamarznięta, dobrze wchłonęła wilgoć. Roztopy były dawniej, kiedy zgromadzony miesiącami śnieg topniał, a ziemia ciągle zamarznięta, nie wpuszczała wody w głąb. Wtedy malutka rzeczka, dopływ Biebrzy, rozlewała się na łąkach w jezioro. Ale kiedy tylko ziemia rozmarzała, wchłania wodę wręcz błyskawicznie. No to w tym roku wchłaniała stopniowo przez całą zimę. Po kilkuletniej suszy ziemia była przesuszona głęboko, na 2 metrach ciągle nie było śladu wilgoci. Wprawdzie trawa się zieleniła, korzystając z opadów, ale nie docierały one w głąb. Była to tzw. "zielona susza".W tej chwili grunt jest wilgotny. A wiemy to z powodu dość smutnego - odeszła nasza ostatnia owca i trzeba było jej wykopać głęboki grób.
Jedną owcę pochowaliśmy latem, stąd moje wiadomości o suchym gruncie. Drugą niedawno - w wykopie zebrała się woda, mimo, że ziemia na wierzchu wyglądała na suchą.
Są też niewielkie rozlewiska na łąkach - czyli bagno już nie wchłania wody. Czyli nie jest źle, zapasy odnowione.
Dni są spokojne, złoto-srebrne. Smakuję je,smakuję słońce wstające w jednym oknie, a zachodzące w drugim, widok gałęzi drzew na chłodnym niebie, księżyc i gwiazdy, które czasami pojawiają się wśród tych gałęzi. Dużo czytam, dużo myślę.
Nareszcie mój pokój jest skończony. Odnowione ściany i podłoga, wstawione nowe meble. Nagle mam masę miejsca na książki! Cudownie. Wysprzątałam też do błysku łazienki przy pomocy myjki parowej. Oj, nie będę się chwalić, jak brudna była woda z mycia kafelków! Ale nareszcie, po roku zamętu i bałaganu, jest jasno, czysto i porządnie.
Miałam dość trudne dni, kiedy przyplątało się zapalenie stawów. Wszystkich, ale głównie w kolanach. W tej chwili jest dużo lepiej, jeszcze tylko lewe kolano mocno dokucza i mam trudności z chodzeniem. Na dokładkę mąż spadł dziś z roweru i stłukł sobie żebra. No to teraz polegujemy i stękamy do spółki. Ciekawa jestem, jak będzie z noszeniem drewna. Ale jakoś damy radę, po małym koszyku. Wygląda, jakby cały Wszechświat chciał, żebym poświęciła więcej czasu na medytację. No to robię to i w nagrodę mam niesłychane przeżycia duchowe oraz wielką pogodę ducha.
Planuję już prace na przyszły rok, pomalutku i spokojnie. Pierre tej zimy ścinał nasze olchy i z gałęzi zrobił masę zrębków, które złożył na pryzmę. Okazało się, że pryzma jest pięknie przerośnięta grzybnią. To dobrze - grzyby rozkładają ligninę, to pierwszy etap do uzyskania żyznego kompostu.
Mamy tu takiego prawie oswojonego liska, którego często obserwuję w biały dzień, jak myszkuje po łąkach. Pilnuję naszych kur, ale nie sposób nie lubić tej Rudej Mordeczki, kiedy widzi się, jak przemyślnie przygotowuje się do przejścia przez drogę, albo wyszukuje gryzonie. Bobry za to chyba wyniosły się po zbudowaniu tamy. Może woda zalała ich nory? Codziennie słyszę stukanie dzięciołów, czasem widzę je w karmniku. Jest dzięciołek i dzięcioł pstry. Teraz wręcz szaleją ze stukaniem, pewnie mają zamówienia na przytulne dziuple i próbują wyrobić się w terminie.
Kwitnie leszczyna i wierzba.
Teraz wiosna wydaje się już bliska i realna.