sobota, 26 marca 2016

Budzenie ziemi

     W naszym ogrodzie na ogół nie pracuję w ziemi przed Wielkanocą - no, chyba że jest baaardzo późna. Jakoś tak aura nie sprzyja temu, bo nawet jeśli są chwilowe ocieplenia, to zaraz za nimi przychodzą przymrozki i śniegi. Ziemia jest mokra, senna i niechętna. Nie ma co jej budzić przedwcześnie, niech sobie jeszcze odpoczywa. W naszym regionie wiosna przychodzi późno. W tej chwili wszystko jest jeszcze szarobure obydwa... a nie, to inna bajka...

    Nie znaczy to jednak, że nic nie robimy: odsłaniamy róże, winorośle i inne wrażliwsze krzaki i byliny z zimowych osłon, robimy inspekty, w tym jeden wielki w tunelu, sprzątamy, sadzimy drzewka w dzikim lasku. Z samym sprzątaniem jest sporo roboty.

    Pierre także zerwał darń z niektórych ścieżek w warzywniku i w zamian przykryliśmy je grubą warstwą ściółki. Alejki te były zbyt wąskie, żeby wjechać na nie z kosiarką, wymagały więc koszenia wykaszarką, na dodatek trawa z nich ruszała bez przerwy na podbój grządek, dodając mi pracy. Zostawiliśmy zadarnione większe aleje, bo to ładnie wygląda, a poza tym dzikie trawy wnoszą coś specyficznego do klimatu ogrodu.

     Przy okazji przygotowywania nowego inspektu znaleźliśmy zapomniane główki czosnku, już ze sporymi pędami. Trzeba było je szybko posadzić, ale gdzie? Rozejrzałam się dookoła i mój wybór padł na 3 letni wał, który tak się rozłożył, że stał się właściwie lekko tylko kopulasto wybrzuszoną grządką. No to po narzędzia - grabie i motyczkę. W mig zgrabiłam zaścielające go liście i siano, po prostu na ścieżki po obu stronach. Mało się tego zrobiło, jakby ubyło przez zimę. Ta resztka będzie chronić ścieżki przed wysychaniem, udeptywaniem i porośnięciem chwastami, a przy okazji dostarczać próchnicy, bo przecież korzenie nie ograniczają się do grządek.
     Następnie przedziabałam ziemię motyczką, wyrywając kilka nieśmiałych chwastów. Znowu zagrabiłam. W mniej, niż pół godziny była gotowa grządka szeroka na metr dwadzieścia, a długa na 6 metrów. Ziemia na niej jest pulchna, ciemna i przyjemna. Idealna do sadzenia i siewu. Wyobrażacie sobie, że musiała bym ją najpierw przekopywać? Zeszły by mi ze dwa dni, bo ból w plecach nie pozwoliłby mi skończyć. Jak ja kocham metodę uprawiania bez kopania! Na dodatek grządka jest czyściutka i tak samo ładna i pulchna, jak te kopane. Ma za to jeszcze więcej dobrej próchnicy.

     Szybciutko posadziłam czosnek bez żadnych narzędzi, po prostu robiąc dołki palcami. Niech sobie rośnie. A kiedy ziemia się ogrzeje (trudno powiedzieć, kiedy, bo nocami bywa u nas i -7), to dostanie do towarzystwa marchewkę wczesną (połączenie neutralne), buraki (połączenie korzystne) oraz może selery i fasolkę szparagową. A może posadzę tam truskawki na koniec sezonu?
   

     Na grządkach staram się sadzić jak największą różnorodność roślin, unikając jedynie wyraźnie szkodliwych wzajemnie połączeń. Rośliny są dość zagęszczone, ale nie przesadnie - tak, żeby każda miała miejsce dla korzeni. Liście i łodygi rozwijają się na różnych poziomach, maksymalnie wykorzystując światło słoneczne i jednocześnie zacieniając glebę.



sobota, 12 marca 2016

Dostałam taki list

Dostałam taki list. I co ja mam z tym zrobić? Jak wiecie jestem obsobaczona i okocona do imentu i to przez charakterne zwierzaki. A pięknych jamniczek szkoda... Może ktoś coś?

Droga Pani Krystyno

Jestem czytelniczką Pani bloga. Miałam kiedyś przez kilkanaście lat własny ogród. Marzę, żeby jeszcze kiedyś mieć a na razie podczytuję i poznaję nowe sposoby uprawy.
Wiem, że kocha Pani zwierzęta i ma "szczęśliwą rękę" do adopcji zwierzaków. Dlatego ośmieliłam się prosić o pomoc.
Opiekuję się od miesiąca dwoma pieskami przyjaciela, który jest w szpitalu. Mieszkał sam, złamał rękę. Z tą złamana ręką wyprowadzał psy na spacer i spadł ze schodów. Uderzył się poważnie w głowę i niestety po 6 tygodniach rokowania są mało optymistyczne. Stracił pamięć o ostatnich latach, przestał być samodzielny.
O psy jeszcze nie zapytał. Kochał je najbardziej na świecie a teraz ich nie pamięta.
Jego jedyny syn nie ma warunków, by opiekować się psami, no i musi się teraz zająć ojcem. Jedyne co może zrobić, to oddać je do schroniska. Wtedy może znajdą nowy dom, ale pewnie zostaną rozdzielone. To byłoby bardzo smutne, bo są razem od szczeniaka, straciły już pana a teraz mogą stracić siebie nawzajem. Chciałabym tego uniknąć. Może jest jakaś szansa.
To dwa jamniki szorstkowłose, miniaturowe, z rodowodami ale na wystawach nie bywały. Piesek kastrowany i suczka niekastrowana. Mają po 8,5 roku. Są zdrowe i w świetnej kondycji. Nigdy nie doznały żadnej krzywdy, więc kochają wszystkich ludzi, są bardzo ufne i łagodne dla dzieci.
To psy myśliwskie, ale nigdy nie polowały. Lubią natomiast gonić koty i rozkopywać mysie nory. Mieszkały na stałe w mieście ale często bywały na wsi.
Ja mogę się nimi zająć jeszcze miesiąc, góra dwa ale to wszystko, bo nie jestem u siebie i na więcej nie mam zgody. Mieszkam aktualnie z córką i zięciem, pracuję u nich jako babcia-niania. Jestem z psami na wsi pod Poznaniem.
Może znajdzie się wśród czytelników bloga ktoś, kto je przyjmie i pokocha.

Z góry dziękuję za jakąkolwiek pomoc
Pozdrawiam serdecznie 

sandra2611@o2.pl

P.S. Autorka listu powiadamia, że psiaczki znalazły fajny dom! Dzięki Waszym udostępnieniom!



środa, 9 marca 2016

Jest taki deszcz

      Koniec zimy bywa paskudny i depresyjny. Szaro, mokro, buro. Beznadzieja. Bladzi, wymęczeni ludzie łapią przeziębienia i wędrujące smuteczki. Jednym słowem - ciężkie czasy (jak mawiał ruski sołdat kradnąc zegar z wieży kościelnej).
     A potem nagle przychodzi deszcz. Trudno mi powiedzieć, dlaczego zawsze zaczyna się deszczem, rzęsistym i takim jakimś innym. I nagle wszystko się zmienia, jakby bura ziemia umyła sobie twarz i postanowiła się obudzić. Nagle, po nocy, wszystko pachnie inaczej. Światło robi się perłowe. Niebo zaptasia się bardzo, ciągną klucze rozmaite. domowe sikorki i wróble zaczynają jakoś inaczej popiskiwać. Wśród suchych liści bieleją przebiśniegi. Nawet bura murawa ma jakąś nieśmiałą nutkę zieleni. I to wszystko praktycznie po jednej nocy.
    Otóż u nas właśnie dwa dni temu przeszedł TEN deszcz. A w nas pomału wstępują siły i chęć do pracy, rozmywa się zimowa ospałość. Na razie jeszcze powoli, nieśmiało. Ale już niedługo wybuchnie fajerwerkami energii i wiosennej krzątaniny.
    Rozłożyłam nasiona, planuję siewy. Gdzie ja to wszystko zmieszczę?

    Dziś zrobiliśmy grzejącą grządkę w tunelu, tam, gdzie mamy skrzynię. Wyrzuciliśmy wszystką ziemię, używaną od poprzedniego razu, czyli od 3 lat. Wypełniliśmy skrzynię gnojem ze słomą. Mieszankę wyborową mamy w tym roku, bo trochę od kur, dużo od naszych owiec i sporo krowiego od sąsiada. Obornik owczy grzeje prawie tak samo dobrze, jak koński, krowi rozluźnia wszystko, a kurzy daje kopa azotowego do rozkładu słomy. Warstwa obornika musi mieć co najmniej 40 cm. Dobrze zmoczyliśmy ją wężem i dobrze udeptałam ją centymetr po centymetrze. Na wierzch poszła duża część wydobytej poprzednio ziemi, tak przynajmniej 20 cm. Ziemia ciągle jest żyzna, bo cały czas była ściółkowana. Z satysfakcją zamknęliśmy tunel i pozwoliliśmy grządce pracować. Za kilka dni pójdzie na nią pierwszy rzut rzodkiewek, sałatki i takich tam nowalijek.
   
      Znalazłam nowe miejsce na konstrukcję fasolową, wiecie, tę z wysokiego drąga z kołem od roweru na szczycie. Muszę je jeszcze wyczyścić, ale z tym akurat nie ma pośpiechu.

     Pierre podsypał kompostu na grządkę z ziołami aromatycznymi. Już coś tam powolutku zaczyna wychodzić z ziemi. Odkrywamy powoli róże i zbieramy gałęzie choiny, chroniące niektóre krzewy.

      Samej ziemi jeszcze nie tykamy, jeszcze za wcześnie. Nie będziemy jej wyrywać tak nagle ze snu, niech się budzi w swoim rytmie. Za to za kilka dni odkryję część wałów, żeby się nagrzały, bo na trzyletnich można już wysiewać marchewkę.

      Być może przyjdą jeszcze zimne dni, może nawet pośnieży. Tyle, że przełom już się dokonał. Już żurawie otwierają niebo swoimi głosami, już ziemia łapie oddech. Przyszedł magiczny moment, który co roku mnie zadziwia i zachwyca. Ogłaszam niniejszym koniec zimy!